poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Kwiatki


W wolnej chwili zrobiłam kwiatki -broszki do torebki.

Jak trafiłam na wieś...


Mieszkając jeszcze w Warszawie w pewnym momencie zauważyłam, że będąc gdzieś po zakupy prawie instynktownie kupuję rzeczy związane w moim mniemaniu z wsią (jakieś kołowrotki do przędzy, stare dzbany, materialy) zupelnie niepasujace do mojego mieszkania. Ale nie wiązałam tego z jakimś wyjazdem gdziekolwiek, ponieważ urodziłam się w mieście i nawet nie jeździlam do dzielnic po prawej stronie Wisły. I stało się, poczułam ogromną potrzebę zostawienia tego wszystkiego: strasznych korków uniemozliwiajacych przemieszczanie się z dzielnicy do dzielnicy, tłoku w marketach, ogromu ludzi na Polach Mokotowskich w czasie dni wolnych. Z dnia na dzień postanowiłam, że muszę kupić jakąś starą, drewnianą chałupę gdzieś daleko od tego wszystkiego. Zrozumiałam, że jeśli tego nie zrobię to będę żałować do końca życia. A, ponieważ jestem raptusem (takim wariatem light) to wolę żalować tego co zrobiłam niż tego czego nie zrobiłam. Oznajmiłam koleżance w pracy, że mam dość i, że chcę kupić jakiś stary dom (to byl piątek). Ona z politowaniem, że tak, oczywiście. W poniedzialek rano będąc w pracy miałam przyjemność spotkać osobę z woj. świętokrzyskiego, zaczepiłam go "na chama" pytając czy nie ma w okolicy jakiejś chaty do sprzedania. "Facet" był tak miły (dziś to nasz przyjaciel), że wykonał telefon i okazało się-jest chałupa. W środę gnaliśmy już na wieś aby "dobić targu". cdn...

niedziela, 19 kwietnia 2009

Mój pierwszy wpis


Zaczynam dziś swoją przygodę z pisaniem bloga i trochę mnie to krępuje. Przyznam się szczerze jestem gadułą ale pierwszy raz robię to w ten sposób. Jestem kobieta prawie 40letnią z czwórką dzieci: 16letnią córką, 5letnim synkiem i prawie 12miesięcznymi bliźniakami córcią i synkiem. Jestem straszną graciarą, wszystko mi się przydaje. Po 34 latach spędzonych tylko w "Warszawce" zdecydowaliśmy się przeprowadzić na totalną wieś w Górch Świętokrzyskich. Dla nas mieszczuchów było to jak lądowanie na Marsie. Cała rodzina, znajomi, "cały nasz świat" został 180km od nas. Zyskaliśmy coś niepowtażalnego: zwolnienie szalonego tempa życia, bliskość przyrody (las 100m 0d domu, sarny przebiegające prawie pod oknami), więcej czasu na takie prozaiczne zwykłe czynności jak spacer bez ciągłego spoglądania na zegarek. Ale było też strasznie np gdy w czasie pierwszej zimy przez 3 dni nie mogliśmy wyjechać z posesji ponieważ sniegu na drodze było ok 1m i pług nie był wstanie podjechać pod górę. Zwykła burza na otwartej przestrzeni w ok. lasu i wody to też niezłe przeżycie, nigdy się tak nie bałam. Ale mieszkamy na wsi i jest świetnie.